Prawdopodobne każdy z nas chciałby się wznieść ponad swoje słabości i ograniczenia. Co by się jednak stało gdyby w jednej chwili zamknięty dotąd świat stanął przed nami otworem? Czy nowo zdobyta
Prawdopodobne każdy z nas chciałby się wznieść ponad swoje słabości i ograniczenia. Co by się jednak stało gdyby w jednej chwili zamknięty dotąd świat stanął przed nami otworem? Czy nowo zdobyta wolność przyniosłaby prawdziwe spełnienie czy uczucie zupełnej pustki i zagubienia? Na te pytania musi znaleźć odpowiedź bohaterka filmu Susan Sugarman "Duża mała Ania", wchodzącego na nasze ekrany. Tytułowa Ania jest dwudziestoparoletnią kobietą, mieszkającą w małej walijskiej wiosce Ogw. Gdy Annie miała 15 lat wygrała konkurs talentów i dostała jako nagrodę stypendium w Mediolanie. Z powodu śmierci matki musiała zostać i zająć się ojcem, piekarzem, który ze względu na cudowny głos nazywa się "głosem dolin". Od tego czasu jej życie wygląda monotonnie: Annie robi wszystko dla wymagającego ojca i nic dla siebie. Nosi ubrania babki i tylko jedne buty cały rok. Usiłuje się buntować po kryjomu podpalając papierosy i proponując pieniądze za seks młodemu sąsiadowi. Oparcie, którego nie ma w rodzinie, znajduje u mieszkańców wioski m.in. u pary gejów pracujacych w sklepie, śmiertelnie chorej nastolatki i kilku miejscowych kobiet. Pewnego dnia jej ojciec - tyran dostaje wylewu i nie jest w stanie się sam sobą zająć. W życiu Annie następuje przełom - może ona wyzwolić się spod wpływu surowego rodzica i rozpocząć samodzielne dorosłe życie. Okazuje się jednak że nie jest to takie proste. Przed laty Annie narzuciła sobie konkretną rolę społeczną - rolę córki posłusznej ojcu. Jej ważnym elementem było zachownie małej dziewczynki: niezdarne i gapowate. Gdy pojawiła się szansa na ucieczkę i podjęcie nowej roli - młodej kobiety - Annie Mary jest zupełnie zagubiona. Nie wie jak się zachowywać i zupełnie nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów. Ma dobre intencje, ale jak mówi stare przysłowie: dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane... Przepoczwarzanie się Annie to prawdziwa droga przez mękę - ona uczy sie być dorosłą w wieku dwudziestuparu lat. Są w niej już pewne dojrzałe pragnienia, które razem z dużą dozą dziecięcej naiwności i nieospowiedzialności prowadzą i do wielu radości jak i do wielu smutków. Dlatego też nie odniosłam wrażenia że "Duża mała Ania" - jak czytamy na ulotkach reklamowych - to "ciepła i wyjątkowo lekka komedia obyczajowa" lecz raczej film obyczajowy. Oczywiście są sceny bardzo zabawne i typowo komediowe, ale są one raczej wyspami na morzu szarości i beznadziejności walijskiej wioski, której większość mieszkańców jest bezrobotna. Mimo dość ponurych realiów historia jest ciekawa, wzrusza, chwilami bawi i zdecydowanie jest najlepszą częścią filmu. Znakomite są też role brytyjskich aktorów. Z obsady najbardziej podobał mi się Johnathan Pryce. Znakomicie zagrał postać surowego ojca o pięknym głosie. Należy dodać że Pryce sam śpiewa - o jego niezwykłym talencie mogliśmy przekonać się już w filmie "Evita", gdzie grał Juana Perona. Bardzo mi się podobał sposób w jaki Pryce przedstawił swoją postać - nie z tylko jednej, negatywnej strony. Udało mu się delikatnie pokazać że pan Pogh kocha Annie Mary, ale nie potrafi jej tego okazać. Jest człowiekiem szorstkim, nie nawykłym do czułości nie związanej ze zmysłowym rodzajem miłości. Świetni byli też młodzi walijscy aktorzy, grający postacie Noba i Hoba. Znakomicie pokazali zażyłość między swymi postaciami nie popadając w przesadny sentymentalizm czy schematyzm. Krytycy wróżą obu aktorom - Ioanowi Gruffudd i Matheww Rhysowi - wielką przyszłość. Obserwując ich grę w "Dużej małej Ani" nie mamy wątpliwości dlaczego. Najmniej z całej obsady podobała mi się tytułowa bohaterka, którą grała Rachel Griffiths ("Wesele Muriel"). Jej postać nie wzruszała, chwilami rozbawiała, a najczęściej budziła irytację. Annie Mary jest wystudiowanie gapowata i dziecinna, co widać przede wszystkim po wyćwiczonym sposobie chodzenia. Nie wiem na ile to przypadek, a na ile zamierzenie reżyserki, ale Annie bardziej przypomina cofniętą w rozwoju dziewczynkę. Zupełnie jest niepodobna do dobrej wróżki Amelii z filmu Jean Pierre Janeta, co możemy przeczytać na ulotce reklamujacej film. Opowieść Sugarman nie jest historią magiczną o niezwykłej kobecie, która odmienia swoje i innych życie.To opowieść o kobiecie, której na przeszkodzie do spełnienia marzeń staje ciągle los. Żyjąc w ubogiej wiosce styka się tylko z szarością dnia codziennego. Gdy tylko usiłuje się z niej wyrwać jakaś złośliwa siła nie pozwala jej uciec. Mimo to dziewczyna nie traci odwagi. Dzięki temu i widz nie ma ochoty opuścić sali kinowej. Główna bohaterka irytuje, lecz sama opowieść wciąga, fascynuje. Sugarman otwiera przed nami tajemniczy świat zamkniętej społeczności o ustalonej strukutrze społecznej. Dzięki dokładnej i szczegółowej obserwacji kamery można po kilkunastu minutach poczuć swoisty związek z postaciami, szczególnie drugoplanowymi, na ekranie. Widz ma dziwne uczucie bycia częścią świata namalowanego przez Sugarman. A to nie jest częste zjawisko we współczesnym kinie. "Duża mała Ania" to interesujący film o walce z przeciwnosciami losu. Nie jest to jednak moim zdaniem wesoła komedia, ale raczej lekkie kino obyczajowe, mocno przyprawione ironią i humorem. I dlatego polecam go widzom lubiącym ten gatunek, gdyż obawiam się że wielbiciele komedii mogą się zawieść.